Jenny Blackhurst
Tłumaczenie: Izabela Matuszewska
Wydawnictwo: Albatros
Poleca: Kasia Sosnowicz
Mówią, że nie ma złych dzieci. Są tylko nieodpowiedzialni dorośli, którzy przez własną głupotę i zaniedbanie popychają je do desperackich czynów. Czy aby na pewno?
Po tragicznych wydarzeniach związanych z pracą psycholog Imogen Reid powraca z mężem do rodzinnego miasteczka, by wszystko zacząć od początku. Nie jest to dla niej łatwa wizyta, ponieważ to właśnie z Lichoty jako nastolatka uciekła przed traumatycznym dzieciństwem. Już pierwszego dnia jest świadkiem dziwnego zdarzenia, o które wszyscy oskarżają Ellie Atkinson. Jedenastolatka jako jedyna ze swojej rodziny ocalała w pożarze. Zarówno dorośli, jak i jej rówieśnicy widzą w niej sprawczynię wszelkiego zła i najchętniej jak najprędzej pozbyliby się jej z miasteczka. Imogen jako jedna z niewielu staje po stronie Ellie i za wszelką cenę chce udowodnić, że to nie z dziewczynką, a z resztą społeczeństwa coś jest nie tak. Tymczasem w Lichocie dochodzi do kolejnych makabrycznych wydarzeń…
Człowiek od dawna miał słabość do zjawisk nadprzyrodzonych. Gdy tylko czegoś (zwłaszcza tych złych rzeczy) nie mógł ogarnąć rozumem, chętnie zrzucał winę na duchy, czarownice i złe moce krążące po świecie. I choć czasy, gdy wiedźmy palono na stosie, dawno już minęły, w ludzkich umysłach pewne zabobony nadal zajmują ważne miejsce. Bardzo wyraźnie czuć to w miasteczku z powieści Jenny Blackhurst. W Lichocie życie toczy się własnym rytmem, każdy zna każdego i absolutnie nie ma tu miejsca na jakiekolwiek dziwactwo. A takim dziwactwem jest dla mieszkańców ocalała z pożaru jedenastoletnia Ellie, która w związku z tym została uznana za czarownicę – od dawna wiadomo przecież, że czarownice nie płoną (choć paradoksalnie to właśnie na stosie często kończyły swój żywot). Większość patrzy na nią podejrzliwie i drży na samą myśl, co może się zdarzyć, jeśli Ellie się zdenerwuje i postanowi zemścić. Czy jedenastolatka jest tylko niewinnym, skrzywdzonym przez społeczność dzieckiem? A może to opiekująca się nią psycholożka Imogen jest zbyt naiwna i łatwowierna, by dostrzec prawdę?
Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka prosta. Blackhurst tak umiejętnie prowadzi fabułę i z premedytacją manipuluje naszymi emocjami, że trudno nam jednoznacznie opowiedzieć się po którejś ze stron i właściwie do ostatnich słów co chwila zmieniamy zdanie. Podobnie jak mieszkańcy Lichoty bardzo szybko dajemy się przekonać, że dziwne zachowanie Ellie to sprawka złych mocy. Tym bardziej że jedenastolatka pod wieloma względami przypomina Carrie White – dziewczynkę ze słynnej powieści Stephena Kinga (jeden z bohaterów zresztą wyraźnie do niej nawiązuje). Z drugiej strony pewne wydarzenia utwierdzają nas w zupełnie odwrotnym przekonaniu. Zakończenie niby wiele wyjaśnia, ale jednocześnie pełno w nim niedopowiedzeń. I to chyba w tej powieści przyciąga najbardziej, a przede wszystkim sprawia, że czyta się ją w autentycznym nieustającym napięciu i przerażeniu.
Oprócz zapewnienia nam wartkiej, pełnej emocji i zaskakujących zwrotów fabuły Blackhurst zmusza nas także do refleksji i oceny pewnych zachowań. Zostajemy bowiem postawieni przed jakże boleśnie aktualnymi problemami wykluczenia ze społeczności, stygmatyzacji i przemocy (zarówno fizycznej, jak i psychicznej) wśród nastolatków. Rodzicom dorastających pociech podczas lektury nieraz włos się zjeży na głowie, zwłaszcza gdy dotrze do nich, że także w wielu polskich szkołach tego typu rzeczy są na porządku dziennym – choć może nie wszędzie w aż tak drastycznej odsłonie. Czy winne są dzieci? Czy to jednak my dorośli dajemy im zły przykład i nie potrafimy nimi dobrze pokierować?
„Czarownice nie płoną” to wciągający, dobrze poprowadzony thriller z elementami horroru – nie tylko gatunkowego, lecz także tego z życia codziennego. I to chyba właśnie ten ostatni przeraża najbardziej.
Dodatkowy mocny punkt za klimatyczną, idealnie pasującą do fabuły okładkę.
Ocena: 8,5/10
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu