Anna Kańtoch
Wydawnictwo Marginesy 2022
Jeśli miałabym wskazać polskie kryminalistki, od których powinni się uczyć najpopularniejsi w Polsce panowie pisarze, w pierwszej trójce na pewno znalazłaby się Anna Kańtoch. Myślałam, że nic nie przebije fenomenalnego „Lata utraconych”, czyli drugiego tomu trylogii z Krystyną Lesińską. O, jakże się myliłam!
Rok 1966. Na katowickich Drugich Szopienicach popełnia samobójstwo kolega z dzieciństwa studentki prawa Krystyny Wojciechowskiej (późniejszej Lesińskiej). Jak szybko się okazuje, zdarzenie to wieńczy serię tajemniczych samobójstw wśród młodych mężczyzn – każdy z nich przyjął ten sam modus operandi. Gdy Krystyna dowiaduje się, że jej zaginiony w Tatrach brat interesował się tymi sprawami, postanawia ruszyć jego tropem. Pomaga jej w tym znajomy dziennikarz. Czy młoda kobieta udźwignie prawdę, która wreszcie ujrzy światło dzienne?
Wielbiciele kryminalnego pióra Anny Kańtoch zapewne poczuli się oszukani na wieść o tym, że „Jesień zapomnianych” jest ostatnim tomem serii z policjantką Krystyną Lesińską. Naprawdę zimy nie będzie? Co to w ogóle za pomysł?! Wszystkich zawiedzionych zapewniam jednak, że Kańtoch zakończyła tę porywającą trylogię wprost idealnie – rozwiązała kluczowe dla fabuły zagadki, zostawiając jednak kilka spraw wyobraźni czytelnika. I bardzo dobrze, wszak w literaturze nie chodzi o to, by wyłożyć kawę na ławę.
„Jesień…” sięga najdalej w przeszłość głównej bohaterki – do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to Krystyna, jeszcze Wojciechowska, dumna studentka prawa, musiała na gorąco zmierzyć się z zaginięciem brata, a także z tajemniczymi samobójstwami, które być może bezpośrednio wiązały się ze zniknięciem Romka. W tej części przypadła jej rola przepytywacza i poszukiwacza świadków. Przez większość fabuły prowadzi żmudne rozmowy z przeróżnymi osobami, robi to jednak tak umiejętnie, iż ma się wrażenie, jakby akcja pędziła w zawrotnym tempie. I to właśnie jest jeden z dowodów na niezwykły talent Kańtoch do budowania mrocznej atmosfery i generowania napięcia. Nie potrzeba jej do tego krwawych opisów i innych cudów na kiju.
Podobnie jak w poprzednich tomach, i w „Jesieni…” mnóstwo jest dojmującego smutku, życiowej beznadziei, bólu, który rozlewa się na wszystkich bohaterów. Gdybym miała wskazać jeden moment, kiedy ktoś w tej powieści jest naprawdę szczęśliwy, miałabym spory problem. Ale Kańtoch kochamy właśnie za to, że pokazuje nam życie z całym jego brudem i dziadostwem, nie mając litości ani dla wykreowanych postaci, ani dla czytelnika.
W ostatniej części trylogii Kańtoch perfekcyjnie myli tropy, z czym zresztą nigdy nie miała problemu, a w kilku miejscach tak mocno zaskakuje, że aż podnosi ciśnienie. W fabułę zgrabnie wplata autentyczną historię wampira z Zagłębia, czyli Zdzisława Marchwickiego, zastanawiając się, czy ta głośna wówczas sprawa została rozwiązana we właściwy sposób. A to z kolei rozbudza ciekawość i jest motorem do poszukiwań kolejnej intrygującej lektury (w tym temacie serdecznie polecam książkę Przemysława Semczuka „Wampir z Zagłębia”).
Z jednej strony ogromnie mi żal, że to już koniec, z drugiej – jestem usatysfakcjonowana takim, a nie innym zakończeniem tej – chyba nie przesadzę – najlepszej w ostatnich latach kryminalnej trylogii.
Kto nie czyta Kańtoch, ten trąba!
Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Marginesy.