Ałbena Grabowska
Wydawnictwo: Marginesy
Poleca Kasia Sosnowicz
Są takie powieści, przy których czytelnik czuje się wewnętrznie rozdarty. Bo z jednej strony chciałby czytać i czytać, ciekawy, jak skończy się opowiadana historia, z drugiej zaś potwornie mu żal, że z każdą kolejną stroną coraz bardziej zbliża się do nieuchronnego – rozstania z bohaterami. „Matki i córki” to właśnie jedna z tych powieści.
Cztery kobiety połączone więzami krwi – prababka (Maria), babka (Sabina), matka (Magdalena) i córka (Lila). Choć dzielą je pokolenia, łączą tajemnice rodzinne i wydarzenia, które kładą się cieniem na codzienności. Od surowej Syberii poprzez odzierający z człowieczeństwa obóz w Ravensbrück po szary PRL i wreszcie − równie mało kolorową współczesność. W tej scenerii bohaterkom przyjdzie się zmierzyć z macierzyństwem. Każda z nich stoczy potwornie nierówną walkę – z mężczyznami, z otoczeniem i wreszcie z samą sobą. Oby każdej wystarczyło sił!

Czy przeszłość rzeczywiście ma tak ogromny wpływ na to co tu i teraz? Czy miłości macierzyńskiej można się nauczyć? Kto dał nam prawo oceniania innych? To tylko maleńka garść pytań, które będą Wam towarzyszyć podczas lektury najnowszej powieści Ałbeny Grabowskiej. To dla mnie książka bardzo ważna, niemalże osobista − idealnie bowiem wpisała się w mój refleksyjny nastrój i aktualną sytuację życiową. Choć ogrom ludzkiego nieszczęścia, jaki wyziera tu z każdej kartki, sprawia, że jest trudna emocjonalnie, paradoksalnie przyniosła mi wyciszenie, pogodzenie się z losem, a nawet… dała nadzieję.
Ałbena Grabowska – co udowodniła już nie raz – ma wielki talent do posługiwania się słowem. Czasem jest ono cierpkie, dosadne, prawie brutalne, czasem ciepłe, nastrojowe, dostarczające wzruszeń (choć raczej nie tych płaczliwych). Z wyczuciem i wprawą łączy przeszłość z teraźniejszością, przeplata ze sobą rozmaite wątki, ukrywa między wierszami to, co dla oka ma pozostać niewidoczne. Opowiadane przez nią historie dosłownie się chłonie, co ważniejsze jednak – zostają one z czytelnikiem na dłużej. Choć to powieści obyczajowe, z historycznym (jak tu) akcentem, momentami czyta się je niczym porządny dreszczowiec. Wszystko za sprawą rodzinnych tajemnic, które krok po kroku pisarka przed nami odkrywa. Niejednokrotnie są one zaskakujące, doskonale jednak tłumaczą postawę życiową bohaterek.

Maria, Sabina, Magdalena i Lila nie mają łatwego życia. Każdą z nich los boleśnie doświadcza, w mniejszym lub większym stopniu w podobnych okolicznościach. Konsekwencje będą dotkliwe, co więcej – z ogromną siłą będą oddziaływać na kolejne pokolenia. Jak wiadomo (są prowadzone w tym zakresie badania!), traumę, lęk, skłonność do powielania życiowych schematów dziedziczymy po przodkach. Jest to swego rodzaju fatum, przed którym nie można uciec. Czuje się je wyraźnie w historii każdej z tych kobiet – i każda porusza równie mocno, równie gwałtownie wywołuje sprzeciw wobec niesprawiedliwości, ludzkiej podłości i zezwierzęcenia. To ostatnie szczególnie wybrzmiewa w opowieściach o skazanej wraz z mężem na Syberię prababce Marii, a potem jej córce Sabinie, którą los brutalnie rzucił do Ravensbrück. Jak to dobrze, że coraz więcej pisarzy porusza temat właśnie tego obozu koncentracyjnego dla kobiet (czytaliście rewelacyjne „Moje przyjaciółki z Ravensbrück” Magdy Knedler?), bo mam wrażenie, że został on nieco zapomniany. I cieszę się, że to kolejna powieść, która pokazuje, że sztuka (w tym przypadku muzyka) w najdramatyczniejszych chwilach może trzymać przy życiu.
O „Matkach i córkach” można by pisać w nieskończoność, zachwycając się sprawnym i wrażliwym piórem pisarki i jednocześnie ubolewając nad okrutnym losem stworzonych przez nią bohaterek. Nie traćcie jednak czasu za czytanie zbyt wielu opinii, tylko czym prędzej sięgnijcie po tę wyjątkową powieść. Bo o jej prawdziwej sile możecie się przekonać tylko na własnej skórze.
Jestem oczarowana! I do głębi poruszona!
Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Marginesy.