Klaudiusz Szymańczak
Wydawnictwo Literackie
Poleca Kasia Sosnowicz
Trudno przeoczyć fakt, że co roku w Polsce ukazuje się niezliczona ilość kryminałów. Rzadko który jednak potrafi mnie tak wciągnąć jak drugi tom perypetii agenta Johna Slade’a. Tę powieść rzeczywiście czyta się jednym tchem.
W Nowym Jorku zostaje zamordowany prokurator okręgowy. Wkrótce po nim giną inni urzędnicy. Wszystkich zbrodni dokonano o świcie, na ciele każdej ofiary zostawiono charakterystyczne nacięcia, a w pobliżu zagadkowe słowiańskie symbole. Sprawę przejmuje agent FBI John Slade. Czy z morderstwami ma coś wspólnego śledztwo, które w Warszawie prowadzą polscy policjanci?

Gdyby nie nazwisko Szymańczaka, pewnie nie sięgnęłabym po „Mroczny świt”. Okładka bardziej kojarzy mi się z sensacją, mafijnymi porachunkami, szemranymi interesami, czyli tematami, w których nie czuję się dobrze. Autora pamiętam jednak z doskonałego debiutu kryminalnego, ciekawa byłam zatem, czy i tym razem będzie między nami chemia. Z radością stwierdzam, że pruszkowskiego pisarza nie dopadł syndrom drugiej powieści, a wręcz przeciwnie – w moim odczuciu ta jest lepsza, bo bardziej uporządkowana, literacko świadoma.
W „Mrocznym świcie”, podobnie jak w „Negatywie”, Klaudiusz Szymańczak bardzo sprawnie zestawia ze sobą dwie przestrzenie – polską i amerykańską. Oba wątki są równie interesujące, dynamiczne i dopracowane, przy czym tego drugiego jest zdecydowanie więcej. Co istotne, w przypadku akcji toczącej się w Stanach, a co za tym idzie – zagranicznych bohaterów, ani przez moment nie czujemy sztuczności czy literackiego naciągactwa. Zapewne spora w tym zasługa miłości autora do kultury amerykańskiej, a także wielokrotnych wyjazdów do USA. Widać, że tamtejsze realia nie są mu obce, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że Amerykę traktuje jak drugą ojczyznę.
Łącznikiem między dwoma światami – polskim i amerykańskim – jest ekscentryczny, ale i dający się lubić agent FBI John Slade, a właściwie Jan Śladecki – jego rodzice bowiem są Polakami, którzy w latach osiemdziesiątych zostali zmuszeni do emigracji. Wątek rodzinny Slade’a ma dla fabuły niebagatelne znaczenie, co jeszcze bardziej podczas lektury podkręca nastrój tajemnicy. Szybko przekonujemy się, że przeszłość nigdy nie pozwala o sobie zapomnieć, nawet jeśli próbujemy odciąć się od niej grubą kreską.

W stworzonej przez Szymańczaka intrydze wyraźnie wybrzmiewa problem pornografii dziecięcej i pedofilii – i to w kontekście, który w Polsce ostatnio jest intensywnie analizowany (niektóre szczegóły są nawet podobne do jednej z głośnych spraw). Przy okazji autor podnosi kwestię zła, które drzemie w ludzkości, przyzwolenia na nie i tragicznych skutków, jakie za sobą niesie zamiatanie pewnych spraw pod dywan. Czyż człowiek, jako osoba myśląca, nie powinien panować nad swoją nikczemną naturą? Skąd w oprawcach skłonność do szukania usprawiedliwienia? Dzięki tym wątkom z lektury wynosimy coś więcej niż tylko dobrą zabawę przy sprytnie rozegranej zagadce kryminalnej.
„Mroczny świt” to powieść napisana sprawną polszczyzną, od początku trzymająca w napięciu, absorbująca. Mam nadzieję, że nie zginie wśród natłoku innych, często niesłusznie rozreklamowanych i zachwalanych przez czytelników, historii. Szymańczak naprawdę potrafi w kryminały i jestem pewna, że nieraz nas zaskoczy, tyle że wciąż za mało się o nim mówi (nad czym ubolewam). Dlatego apeluję do mojej blogerskiej braci – zainteresujcie się prozą tego uzdolnionego pruszkowskiego pisarza. Przekonacie się, że warto.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.