Elizabeth Strout
Tłumaczenie: Ewa Horodyska
Wydawnictwo: Wielka Litera
Ależ mnie ta powieść zachwyciła! Jej niespieszne tempo, niemalże senny klimat i bohaterka, której nie sposób nie kochać.
…Olive wyczuwała, jak rozpaczliwie ludzie na całym świecie starali się spełnić swoje pragnienia. Dla większości było to poczucie bezpieczeństwa na oceanie terroru, którym w coraz większym stopniu stawało się życie. Ludzie myśleli, że załatwi to miłość, i może mieli rację.
„Olive Kitteridge” amerykańskiej pisarki Elizabeth Strout to powieść, która od dawna bardzo mnie kusiła. Słyszałam o niej wiele dobrego, choć pośród euforycznych opinii pojawiały się też głosy, że to książka nudna jak flaki z olejem. Kto zatem ma rację?
Opowieść, której punktem odniesienia jest ponadsiedemdziesięcioletnia emerytowana nauczycielka matematyki, ma specyficzny klimat i z pewnością nie jest historią, która porwie każdego. Myślę, że jej odbiór jest podobny do mojego ukochanego „Trafnego wyboru” J.K. Rowling – albo totalnie zachwyca, albo odpycha sennością i ślimaczym tempem. To książka, przy której trzeba złapać swój własny rytm, od początku nastawiać się raczej na rozważania natury egzystencjalnej, mnóstwo dygresji i retrospekcji, niźli chronologiczny ciąg zdarzeń, który prowadzi do konkretnego zakończenia.
„Olive Kitteridge” to swoisty patchwork całkiem zwyczajnych mieszkańców amerykańskiego Crosby, którzy w mniejszym lub większym stopniu zmagają się z trudami życia, buntują się przeciwko stereotypom i próbują istnieć mimo ciągłych kuksańców od losu. Uwikłani w bolesne relacje rodzinne, dręczeni rozterkami światopoglądowymi w zaciszu sypialni marzą o rzeczach podstawowych: czułości, przyjaźni, zrozumieniu.
W zmaganiach z codziennością towarzyszy im Olive – na pierwszy rzut oka szorstka, nieprzejednana, despotyczna, o sylwetce wzbudzającej respekt. W tym potężnym ciele drzemie jednak równie potężne serce przepełnione wrażliwością, empatią, potworną tęsknotą. To kobieta, której nie sposób nie kochać – nawet w momentach, gdy karci swojego syna czy zrzędzi nad uchem mężowi. Olive jest odbiciem naszych słabości, popełnionych błędów, niedoskonałości, z którymi zmagamy się na co dzień. Jest niczym wyrzut sumienia, ale też – paradoksalnie – plaster na poranioną duszę.
Zastosowana przez Strout konstrukcja, bardziej przypominająca zbiór opowiadań niż powieść, wymaga od czytelnika uważności i umiejętności lawirowania, ale można się do niej przyzwyczaić. Rozdziały z Olive w roli głównej zdecydowanie są najlepsze – aż by się chciało pociągnąć je dalej. Jestem ciekawa, jak twórcy serialu poradzili sobie z tą konwencją i czy kolejna część – „Olive powraca” – również tak bardzo mi się spodoba.
Jeśli jeszcze nie mieliście okazji poznać pani Kitteridge, zróbcie to jak najprędzej.
Za polecenie powieści serdecznie dziękuję Marcie Matyszczak.