Pojechałam do brata na południe (tom 1 sagi rodziny Kippów)

Karin Smirnoff
Tłumaczenie: Agata Teperek
Wydawnictwo Poznańskie 2022

Powieść „Pojechałam do brata na południe”, okrzyknięta objawieniem szwedzkiej prozy, kryje w sobie nie tylko porażającą fabułę, lecz także intrygującą konstrukcję. Poza kropką kończącą zdanie Karin Smirnoff nie używa w niej bowiem żadnych znaków interpunkcyjnych. 

…nigdy nie można stwierdzić co jest prawdą. Prawda wygina się i wypacza.

Janakippo (celowy zapis bez spacji) wraca po długiej nieobecności do rodzinnego Smalänger, by wyciągnąć brata bliźniaka z nałogu alkoholowego. Gdy tylko przekracza próg rodzinnego domu, jak bumerang powraca do niej wspomnienie traumatycznego dzieciństwa, które jej i bratu zaserwowali oociec i aatka (zapis celowy). Romans, w który się wikła, jeszcze bardziej wszystko komplikuje, choć z drugiej strony pozwala kobiecie wreszcie poznać długo skrywane tajemnice.

Rezygnacja ze znaków interpunkcyjnych w powieści nie jest pomysłem nowym – na podobny zabieg zdecydował się przed laty José Saramago w rewelacyjnym „Mieście ślepców”, w którym na przykład dialogi zostały naturalnie wplecione w narrację. Karin Smirnoff również nie wyodrębniła rozmów między bohaterami, a na dodatek cały tekst, poza kropką kończącą zdanie, pozbawiła znaków interpunkcyjnych oraz wielkich liter (poza tymi rozpoczynającymi nową myśl). Żeby było mało, niektóre wyrazy postanowiła zapisywać bez spacji, co zwłaszcza przy typowo szwedzkich nazwach może być dla polskiego czytelnika nieco kłopotliwe. O co chodziło pisarce i czy lektura takiej powieści może być w ogóle przyjemna?

O motywacji i celach Smirnoff przeczytacie w Słowie od tłumaczki Agaty Teperek, które polecam przestudiować, zanim usiądziecie do lektury. Pomysł pisania bez znaków interpunkcyjnych może się wydawać dziwny i zwłaszcza na początku książki dość uciążliwy, gwarantuję jednak (co zresztą potwierdza tłumaczka), że jeśli przebrniecie przez pierwsze strony tej odważnej konstrukcji, potem trudno będzie Wam się od niej oderwać. Oczywiście będziecie odruchowo wstawiać przecinki, myślniki i inne znaki, z biegiem czasu jednak bardziej niż na interpunkcji skupicie się na fabule, która robi wrażenie nawet na mało wrażliwych odbiorcach. 

Za pomocą surowego i prostego języka Smirnoff stworzyła opowieść o złu zapisanym w genach, zezwierzęceniu i okrutnej krzywdzie, która ciągnie się za człowiekiem niczym sparaliżowana kończyna – do niczego nieprzydatna, a tylko krępująca ruchy.

„Naznaczona” przez najbliższych janakippo próbuje zmierzyć się z prawdą i posklejać swoje życie, ale odruchowo pakuje się w kolejne opresyjne związki i znajomości, które odbierają jej energię, w zamian oferując chaos. Mroczne tajemnice, przed którymi przyjdzie jej stanąć, zniszczą mozolnie odbudowywany wewnętrzny spokój i pewność siebie. Czy w miejscu pełnym złych wspomnień można odrodzić się na nowo?

Z prozy Smirnoff wieje północnym chłodem, który włazi czytelnikowi pod skórę i nie chce dać się wypędzić jeszcze długo po lekturze. Wypływa wprost z surowych krajobrazów, jak również z samych bohaterów – niezbyt wylewnych, dość zasadniczych i nawet jeśli kochających, to jakby „na zimno”. Każdy z mieszkańców Smalånger próbuje na swój sposób odnaleźć szczęście – jedni rozpaczliwie dzielą się swoim ciałem, drudzy postanawiają strzelić sobie w łeb… 

Dawno nie czytałam tak fascynującej – pod wieloma względami – powieści. Spróbujcie koniecznie!

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *