Alice Hoffman
Tłumaczenie: Danuta Górska
Wydawnictwo: Albatros
O książce opowiada Kasia Sosnowicz
Podobno każdy potrzebuje w życiu trochę czarów. Wiedziona tą wskazówką sięgnęłam po powieść Alice Hoffman opowiadającą o losach wywodzącego się z rodu czarownic rodzeństwa. Niestety, mimo ciekawie zapowiadającego się początku i moich dobrych chęci tym razem magii nie poczułam.
Czarny pieprz na bolące mięśnie, złocień na migreny, werbena, żeby złagodzić ból nieodwzajemnionej miłości…
Franny, Jet i Vincent prowadzą dość zwyczajne nastoletnie życie. Pod skórą jednak czują, że są wyjątkowi, a los obdarzył ich umiejętnościami niedostępnymi dla zwykłych śmiertelników. Ich matka, Susanna Owens, uparcie milczy na temat rodzinnych korzeni, a wręcz zabrania nawet o nie pytać. Dopiero wyjazd rodzeństwa do dawno nieodwiedzanej ciotki otwiera im oczy. Okazuje się, że rodzina Owensów ma wiele wspólnego z czarownicami, czarami i… tajemniczą klątwą, która ciąży nad potomkami od lat. Czy młodym uda się przechytrzyć zły los? Czy czary i przedziwne mikstury przyjdą im na ratunek?
Miało być bardzo nastrojowo, magicznie i trochę mrocznie. I owszem, jeśli chodzi o nagromadzenie tajemniczych składników, mikstur czy niewytłumaczalnych, podszytych grozą zdarzeń jest nawet OK. Hoffman pokierowała losami rodzeństwa w bardzo przyzwoity i ciekawy sposób, tyle że, co stwierdzam z wielką przykrością, nie ma magicznego daru opowiadania (przynajmniej tu go nie zauważyłam; niestety, nie znam nic innego). W pełni zgadzam się z jedną z czytelniczek, która czytała „Zasady magii” przede mną (Matylda, pozdrawiam 🙂 ). Zdania, które w tym przypadku wyszły spod ręki Hoffman, są dosyć kanciaste, pozbawione emocji i pisane niemalże w wojskowym rytmie. Tak jakby pisarka stała z boku i na sucho relacjonowała krok po kroku, co dzieje się z bohaterami. Nawet gdy pisze o wielkiej tragedii jednej z sióstr, robi to tak beznamiętnie, że ciężko jest wykrzesać z siebie choćby odrobinę empatii. Trudno przy takim sposobie narracji dać się porwać fabule, uruchomić wyobraźnię i po prostu zatracić się w czytaniu. Przez tego typu powieść, gdzie magia odgrywa znaczącą rolę, powinno się płynąć, lekko frunąć niczym na latającym dywanie. Gdy jednak trzeba przebijać się przez mur obojętności i zbyt sztywnych konstrukcji językowych, można się tylko spocić i solidnie zmęczyć. Szkoda, wielka szkoda, bo po rekomendacjach okładkowych liczyłam na lekturę bardzo zbliżoną do fenomenalnej powieści „Las zna twoje imię” − a przynajmniej taką, która zapadnie w pamięć i będzie przyjemnym, klimatycznym czytadłem.
„Zasady magii” to jedno z moich większych tegorocznych rozczarowań. Ale! Powieść ta generalnie nie ma złych recenzji, co więcej – czytałam nawet kilka zachwytów na jej temat. Najprościej zatem będzie, jeśli przekonacie się sami. Może akurat ja nie miałam do niej serca. 😉
Za egzemplarz i bardzo klimatyczne dodatki serdecznie dziękuję wydawnictwu